|
Leszek Zugaj. Historia administracji w Gminie Kadzidło.
Słowo wprowadzające: Dariusz Łukaszewski. Przygotował do druku: Bartosz Duda. Biblioteczka Kurpiowska nr 48. Kadzidło 2023.
Potrzebna książka. Kawał naszej wspólnej historii. Wiele map, starych i nowych fotografii, zestawień, tabel, wycinków prasowych. Książka, która porządkuje mocno porwane dzieje, częste zmiany, także te administracyjne. Lektura konieczna dla miłośników lokalności, kurpiowskiej, małej Ojczyzny. Rozległa przestrzeń czasu, od okresu staropolskiego, po teraźniejszość. Niechaj to kompendium trafi do szkół, gminnych i powiatowych bibliotek, także do naszych domów.
Cieszmy się z Biblioteczki Kurpiowskiej. Mamy tutaj pamiętniki, wiersze, opowiadania, pocztówki, płyty, wspomnienia. To cenny kapitał, i wzruszająca wdzięczność wobec światów, których już nie ma, albo są, i wkrótce przeminą.
Wiele podziękowań dla Leszka Zugaja, wszystkich ludzi dobrej woli, dzięki którym ta książeczka mogła się ukazać.
Chętni czytelnicy, albo bibliofile, książka również dla Państwa. Dla dziesięciu osób, które odwiedzą Urząd Gminy w Kadzidle, i poproszą o Historię administracji, będzie ona szczerym podarunkiem. Poniżej słowo wprowadzające.
Światy trwałe. Światy zmienne.
Światy równoległe.
Istotą Kurpiowszczyzny pozostaje długie trwanie. Ta fascynująca przestrzeń i fascynująca wspólnota powstały dzięki Słowu. To bardzo cenny depozyt. Kultura przesądziła o fenomenie kurpiowskim. Społeczność, które potrafiła, zechciała, sama zdecydowała o tworzeniu własnego języka, jego podtrzymaniu, musiała mieć poczucie odrębności, ale również, i to jest fascynujące, poczucie mocnych racji, skłonności do symbiozy, wedle szlachetnych receptularzy: Jestem obok innego. Jestem obok obcego. Czy obcy może stać się moim sąsiadem? Moim ziomkiem? Częścią wspólnego świata? Częścią wspólnego języka? Społeczność prekurpiowska wybrała ideę, opisaną jako Xenopolis. Ten etyczny, radykalny wybór zdecydował o atrakcyjności kultury kurpiowskiej. Inny staje się mną. Ja staję się innym. Jesteśmy jedno, duchowe, kulturowe ciało. Przybysz staje się tuziemcem. Spajamy swoje doświadczenia, religie, przyzwyczajenia, swoją długą i krótką pamięć, spajamy dalsze i dookolne światy. Chcemy mówić. Nie chcemy być niemi. Odrzucamy ksenofobię. Naszą wspólną przestrzeń wzbogacamy mostami, tymi widzialnymi, które łączą brzegi kurpiowskich rzek, i tymi niewidzialnymi, które łączą ludzkie serca, ludzką wyobraźnię, ludzkie tęsknoty, ludzkie trwanie.
Przeciwieństwem ksenofobii, światów zamkniętych, które wpadły w ręce hochsztaplerów i manipulatorów, jest wspomniane Xenopolis, przestrzeń utkana z empatii, zgody na współobecność, zgody na różnorodność, zgody na przenikanie. Obszar utkany z obcych. Ta idea, tak pięknie wyrażona przez Krzysztofa Czyżewskiego, była, i jest nadal zdolna, podtrzymać kurpiowski depozyt. Społeczność ta, od czasu do czasu, zapomina, że w swojej najgłębszej istocie pozostaje tak naprawdę, kwintesencją różnorodności, czerpie swoją świeżość ze wschodu i zachodu, południa i północy, czerpie swoją niebanalność od tych, którzy kiedyś zdecydowali się tutaj osiąść. Być Kurpiem to znaczy być wędrowcem, wygnańcem, cudzoziemcem, kimś, kto potrafił obdarowywać i przyjmować, brać i dawać, dzielić i łączyć, postawić na swoim i ustąpić, pamiętać i zapomnieć. Paradoksalni ludzie. Paradoksalna kraina. Przybysze zamieszkali w jednej Puscy. Chodzili w kurpsiach. Chałupy zdobzili śparogami. Miewali próchniate kolana. Przeskakiwali wondoły. Rejbowali kartofle. Psili kozicaka z psiano. Lubzili fafernuchy. Gadali inso mowo. Tancowali. Z papsieru rozbzili psiankne łozdoby. Zamieszkali w słowie, to znaczy uznali, że słowo, coś znacznie szlachetniejszego, świętszego, mniej codziennego od powszechnej mowy, będzie ich schronieniem, uznali, że w Słowie odnajdą życiodajną niszę, że stworzą swój świat, ponazywają wszystkie rzeki, drzewa, bagna, wydmy, przedmioty, czynności, ludzi. Uznali, że wszystkiemu nadadzą imiona. Było to bardzo archetypiczne. Przywarli do słowa. Przenikali się wzajemnie ze Słowem. Zdefiniowali swoją tożsamość poprzez Słowo.
Niewiele społeczności, niewiele wspólnot, mogło tak późno, zaledwie czterysta lat temu, raz jeszcze, przeżywać misterium stworzenia własnego mikroświata, tak jednoznacznie odnowić biblijne dni pierwsze, euforycznie współtworzyć tkankę wspólną i umiejętnie rozrzucać niewidzialne mosty. A przecież, przywędrowali tutaj z konkretnych miejsc. Nie byli ludźmi bez właściwości. Przynieśli, przydźwigali ze sobą wszystko. Symboliczne kufry pękały w szwach od rzeczywistych rekwizytów. Każdy miał własne niebo, a stworzyli jedno, to kurpiowskie. Każdy miał własne legendy, a stworzyli te jedne, tutejsze. Każdy miał swoje pejzaże, ale w Puszczy stopiły się one w jeden, kurpiowski pejzaż. I temu wszystkiemu nadali odmienne brzmienie. Skwarka stała się skrzecką. Konik polny stał się skycem, świerk jeglyją, kubek kruzykiem, huśtawka bujacko, szaruga śwystugo, odrobina ksyno, nawet Ewa nazywała się od tej pory Jewą. Trzeba się było jakoś w tym trudnym świecie umościć, trzeba było jakoś przycupnąć, przypiąć siebie do nowej ziemi, odnowić jej oblicze wedle własnej, intrygującej, a jednak bardzo ludzkiej, czułej miary. Oczywiście, są w tym wszystkich rozliczne mitologie, które zresztą niechętnie naruszamy. Zespoliła się w tej społeczności staropolszczyzna, pierwiastki lokalne, akcenty domowe, nieuchronne zapożyczenia, duchy wielu ziem, uporczywe domowe zapamiętania, zbyt mocne, by można je było demonstracyjnie unieważnić.
Niezaprzeczalnym faktem pozostaje fascynująca kreacja wspólnoty języka, czyli najszlachetniejsza z możliwych prób tworzenia przestrzeni duchowej. Po co to wszystko? Kto tamtym przybyszom podpowiedział, że Słowo jest takie ważne? Dlaczego tracili siłę i energię na takie abstrakcyjne zajęcia jak tworzenie nowych słów, nowych akcentów, nowych brzmień, nowych tańców, nowej muzyki? Dom-Słowo jako trwanie, długie trwanie, jako pewien egzystencjalny naddatek, jako przebudowany genotyp, także jako moralny imperatyw. Kto odkryje te wszystkie paralele, cienie, odcienie, źródła?
Przynajmniej dwa razy zapłaciłem wysoką, chociaż szczęśliwie symboliczną cenę, za moją, zbyt późną, współobecność, współprzynależność. To chyba wówczas zaczynałem rozumieć ten zagadkowy zakątek, zacząłem czemuś mocniej przypatrywać, czemuś intensywniej się dziwić. W wieku pięciu lat zostałem zabity po raz pierwszy. Bawiliśmy się w wojnę. Moi kurpiowscy rówieśnicy kazali, przywłoce, sierocie po jeziorach i północnym baroku, wleźć do wądoła, ale nie znałem tego słowa. Byłem niemową. Byłem głuchy. Nie byłem stąd. Nie byłem z tej przyjaznej republiki rozumianych, pradawnych słów. Za karę zostałem zastrzelony, na szczęście z drewnianego karabinu, na szczęście kulą, która była tylko zmyśleniem. Jakiś czas później zabito mnie po raz wtóry. Nie wiedziałem, raz jeszcze przywłoka, obcy, ten z Mazur, trochę Krzyżak, i ten z Wileńszczyzny, trochę nikt, że od rowu czołgowego do brzeziniaka lepsiej hyzo, ale hyzo znaczyło wówczas tyle, co abrakadabra, tyle, co: nazywam się obcy, nie wiem czego ode mnie chcecie, nie wiem, kto do mnie mówi. Kto nie mieszka w Słowie jest samotny. Kto nie mieszka w Słowie nie ma domu, czyli jest odwrotny. Kto nie ma domu istnieć nie ma prawa. Kto nie ma domu nigdy tak naprawdę się nie narodził. Przybysze, którzy trafili do Puszczy nie chcieli być bezdomni. Warto byłoby kiedyś poświęcić wnikliwy esej dedykowany kurpiowskiemu mitowi Domu, mitowi, który do dzisiaj odgrywa na Kurpiach niepoślednią role.
Kilka lat temu, śp. Marianna Staśkiewicz, znakomita kurpiowska poetka, nestorka kurpiowskich artystów, zapisała po kurpiowsku niezwykłe wiersze, gęste od znaczeń, mistyczne, szczepione na jakimiś odległym, ledwo rozpoznawalnym, językowym paradygmacie.
Posłuchajmy:
Płyne do Ciebzie Panie
wciąz naprzód i naprzód
rozbzijom bałwany
chtóre ni stajo na drodze
i naprzód i dalej
nie znom kierunku
nie zidze końca
ale cuje sie bezpsiecnie
bo ziem ze ty Panie
kierujes mojo łodzio
i płyne do Ciebzie
i jeszcze jeden wiersz:
Łódź rusyła w rannej porze
burze zichry przeskadzały
bziegu łodzi nie przerwały
łodź płynena a Pan cuwał
swojo siło ziosła trzymał
słonko nisko nad zachodem
Panu Bogu cas dziękować
swoje trudy osiarować
za ten dzień
nim nadejdzie ziecny sen
Kurpie naprawdę mieszkają w Słowie. Pewnie nie wszyscy. Na pewno Ci, którzy jakimś niezrozumiałym zrządzeniem losu, posiedli depozyt. I wiedzą, że to fundamentalna wartość, dająca radość w dniach spokojnych, schronienie, gdy nastają chude lata, gdy huczą wojny, a trwoga bierze górę. Skąd, od kogo, za czyim przyzwoleniem, skromna, kadzidlańska poetka, beneficjentka kilku klas szkoły podstawowej, zdobyła tak rozległą kulturę duchową, językową, medytacyjną, filozoficzną? Skąd jej trwałe, wręcz nadwrażliwe, przywiązanie do Słowa, tego Słowa, uznanego przez odległych przodków za niezbędny konstrukt, konieczną oś wszystkich późniejszych zdarzeń, poczynań, oś tworzącej się unikalnej kultury i wspólnotowego etosu. Skąd ten ścisły, organiczny związek ze Słowem? Skąd ta obsesyjna nierozdzielność losu, doświadczeń, marzeń i Słowa. Skąd ta integralna osobowość. A przecież zdarzają się wokół nas kolejni poeci. Choćby Leszek Czyż, któremu zawsze warto poświecić wiele czasu, badawczej, emocjonalnej uwagi. To przecież poeta depozytu, niebywale ostrej świadomości przynależenia do Słowa, Słowa-domu, Słowa-schronienia, Słowa-siebie, bo przecież na tym polega wspomniana integralność.
Zamieszkanie w Słowie jest z pewnością nobilitacją. To zgoda na prymat ducha, zagadkową koincydencję z aktem tworzenia dookolnego świata. W tym sensie Kurpie, którzy zdecydowali się rozmawiać pomiędzy sobą, rozmawiać z okolicą, kosmosem, rozmawiać mową własną, odrębnym Słowem, przynależą do wspólnot twórczych, konstruujących przestrzeń, każdy jej rodzaj, wedle własnej aksjologii, własnej estetyki, własnego etosu. Na straży tej doskonałej przestrzeni stanęło Słowo, w swoim duchowym, ale i fizycznym znaczeniu. I przez to Słowo wszystko późniejsze się wydarzyło. I trwa do dzisiaj. Zdumiewające. I bardzo piękne. Szanujmy zatem Kurpie, szczególnie tutaj, w kraju, gdzie tak często czekamy na Godota, kraju, w którym wzniesiono niejedną wieżę Babel, widziano niejedną już katastrofę, niejedną mistyfikację, niejedną krótkotrwałość, niejedną uzurpację, po których niewiele, albo nic.
Naprzeciwko tej niezwykłej kulturowej jedności stawała zawsze gwałtowna historia. To ona wywracała poczucie stałości oraz jedności. Kurpiowszczyzna przez setki lat była pograniczem, szczególne narażonym na wojny, administracyjne zmiany, przemarsze różnorakich hord. Tutaj kurpiowska pamięć jest wybiórcza. Nie mamy żadnej świadomości, choćby najmniejszej, a szkoda, pradawnej przynależności do Ziemi Łomżyńskiej. Nikt już nie pamięta, że Kurpiowszczyna bywała fragmentem województwa białostockiego, że stała się częścią Trzeciej Rzeszy. Mało kto wie, że Gmina Kadzidło pojawiła się później niż Gmina Wach, czy gmina Dylewo. Te zmienności nigdy nie popsuły kurpiowskiej świadomości, chociaż nieco ją dezintegrowały, w jakiś sposób na pewno osłabiały. Również dzisiaj granice administracyjne poprzerywały obszar dawnej Zagajnicy. Okruchy przypięto do województwa warmińsko-mazurskiego oraz podlaskiego, nie wszystko pomieściło się w powiecie ostrołęckim. Te ciekawe zmagania jednolitej kultury oraz administracyjnych odrębności warte są utrwalenia, może głębszej analizy, z pewnością książki, którą zdecydowaliśmy wydać w serii "Biblioteczka Kurpiowska". Leszek Zugaj, uzupełnił tekst fascynującymi mapami, prasowymi przedrukami, ciekawymi tabelami. Wiele tam ciekawostek, mało znanych faktów, wiele zapomnianych zestawień. Administracja i kultura. Może precyzyjniej powiedzieć: administracja a kultura. Trwanie równoległe. Przestrzeń opisana poprzez trwałe słowo, ale również przesuwane granice, kolejne państwowe reformy, odmienne sposoby organizowania codziennego życia. Oczywiście, to kultura bierze górę, zdecydowanie przeważa, decyduje o kurpiowskiej tożsamości. Warto jednak przypominać sobie o wspomnianych zmianach i przynależnościach. Właśnie dlatego powstała ta publikacja, która stanowi znakomite kompendium wiedzy o lokalnej administracji, ale również lokalnej historii, rozgrywanej często ponad głowami Kurpiów, ale przecież odciskającej swoje mocne, czasami traumatyczne, piętno na losie poszczególnych osób i poszczególnych społeczności.
Z nadzieją bezgraniczną
Dariusz Łukaszewski
|
|
Biuletyn Informacji Publicznej
|
|