O
Kierzku, dolinie
Omulwi, uważnej
pamięci Zofii
Bogdańskiej.
Centrum
świata może być
wszędzie. Tak
naprawdę jest
tylko jedno, ale
w niezliczonych,
metafizycznych,
duchowych
odsłonach.
Skrywa się w
każdym z nas,
nieś-miało
przypomina o
sobie, bez
jakiejkolwiek
bez
natarczywości,
pozostaje
kwintesencją
cierpliwości i
pewnej duchowej
elegancji. Wielu
z nas nie wie,
że istnieje.
Gubimy
bezpowrotnie
pierwsze tropy i
pierwsze
zapachy. Nasza
życiowa chyżość,
czasami
nonszalancja,
czasami pycha,
przeważają, i
kształtują świat
jednego tylko
wymiaru. Nie
liczą się w nim
zdarzenia
przeszłe, nie
znaczą nic dawno
umarli, wszelkie
głosy stamtąd, z
krain
zmatowiałych, są
zbędne, nie
przystają do
naszych sukcesów
i błyszczącej
nowoczesności. A
przecież, mnożą
się kolejni
kronikarze,
pamiętnikarze,
autorzy
szczegółowych
diariuszów.
Szukają
przepadłych nazw
i widoków,
tropią detale,
przeszukują
skrupulatnie
pamięć, potrafią
wydobyć dawny
uśmiech, czuły
dotyk, gęstą
materię
zasłyszanych
opowieści.
Przypomnijmy
Miłosza:
Gdziekolwiek
wędrowałem, po
jakich
kontynentach,
zawsze twarzą
byłem zwrócony
do Rzeki. Czując
aromat i smak
rozgryzionej
białoczerwonej
soczystości
ajeru. Dodajmy,
że w tym czystym
fragmencie,
równie czystego
wiersza, nie
pisał Noblista o
ekstatycznej
Kalifornii, ani
niepospolitym
Paryżu.
Przeciwnie. Jego
poetycka werwa,
zwyczajna ludzka
tęsknota, ostra
wrażliwość i
przywiązanie do
prapoczątków,
obrały sobie za
cel
mikroskopijne
Szetejnie,
zwyczajną - nie
zwyczajną dolinę
Niewiaży.
Zofia Bogdańska
powędrowała
archetypicznym
szlakiem. Mądrze
i wzruszająco 6
dotarła do
źródła. Objawiła
się nam
niespodziewanie,
chociaż od
dłuższego już
czasu coś nam
dopowiadała, ze
znawstwem
podkreślała
niebanalność
Kurpiowszczyzny.
Pośród ważnych
nazwisk,
istotnych prac
badawczych
poświęconych
Kurpiom, cennych
pozycji
wydawniczych,
zajaśniała
pełnym blaskiem,
i literackim, i
osobistym.
Przejrzała swój
frapujący
genotyp,
oznaczyła tę
skomplikowaną
strukturę uważną
ciekawością,
stopiła Kierzek,
Dylewo, Zawady w
przebogate
tworzywo. Zadała
sobie wiele
trudu,
intelektualnego,
emocjonalnego,
by powędrować w
czas już
odległy, tak
bardzo inny od
dzisiejszego.
Dość powiedzieć,
że te
wspomnienia
sięgają do lat
pięćdziesiątych
ubiegłego wieku,
zaś poprzez
zarejestrowane
epizody,
siostrzane,
braterskie,
rodzicielskie
opowieści
jeszcze głębiej.
To tak, jakbyśmy
w międzywojniu
sięgali do
dziejów
Powstania
Styczniowego. To
tak, jakby o
naszym dzisiaj,
pisał ktoś na
początku
dwudziestego
drugiego wieku.
Ta pozornie
oczywista
konstatacja
ułatwia nam
jednak
zrozumienie
fenomenu tej
książki,
rzetelności tego
świadectwa,
konieczności
spędzenia
odpowiednio
długie-go czasu
nad odczytaniem,
oswojeniem
zaprzeszłego
świata,
wciśniętego
pomiędzy sosnowe
lasy, zieloną
dolinę i
meandrującą
wstęgę samej
Omulwi.
Kurpiowszczyzna
pozostaje krainą
archaiczną,
mocno już
przebudowaną,
zniekształconą,
ale przecież
podskórnie,
gdzieś pod
miałką podszewką
codzienności,
wierną swojej,
zagadkowej
nieco,
przeszłości.
Czasami
zasłyszana
gadka,
fafernuchowe
smaki,
pojedyncze słowo
wyłowione z
tysiąca innych,
pospolitych
słów, czasami
niezwykła
ekspresja przy
oberku albo
miodowo-jałowcowa
nuta kozicaka,
wzmacniają
pewność, że
kultura
kurpiowska
posiada walory
trwałe,
esencjonalne,
których nie
rozproszą ani
czas, ani presje
kolejnych mód,
czy gwałtownych
przemian.
Pisanie Zofii
Bogdańskiej
podtrzymuje to
fundamentalne
podglebie. Ta
niewielka
książeczka
powinna trafić
do szkół, stać
się lekturą
podczas 7 zajęć
regionalnych.
Stanowi
drobiazgowe
kompendium
kurpiowskich
zwyczajów,
obrzędów,
języka,
kurpiowskiej,
powojennej
codzienności.
Sięgną po tę
lekturę
etnografowie,
dialektolodzy,
socjologowie,
historycy,
badacze
toponimów. Gdyby
takich relacji
stale
przybywało,
gdyby sięgnęli
po długopisy,
albo zasiedli za
klawiaturą inni
świadkowie,
moglibyśmy
stworzyć Wielką
Księgę Kurpiów,
dzieło
wieko-pomne.
Byłby to nasz
głęboki szczery
ukłon wobec
kurpiowskich
pionierów,
osadników,
uciekinierów,
wielopokoleniowych
rodów przybyłych
zewsząd, do
Zagajnicy, nad
niewielkie, ale
przepiękne
rzeki.
Tak wiele we wspomnieniach
Zofii
Bogdańskiej
ważnych
obserwacji,
zapisków o
rodzinnych
relacjach,
przyrodzie,
ówczesnych
drogach,
wspomnianej
rzece,
dziecięcych
zabawach,
szkole, mozolnej
pracy,
wędrówkach za
chlebem.
Zdarzają się
prawdziwe
perełki, choćby
ta dostrzeżona,
niespodziewana
równica pomiędzy
Kurpiami-Jonami
z Kierzka, a
tymi
dziwniejszymi,
jerzmakami,
mieszkającymi po
baranowskiej
stronie, gdzie
żywioł
szlachecki
wydawał się być
nieco
silniejszy.
Oczywiście,
słowo redakcyjne
nie może być
streszczeniem
samej książki.
Byłby to zabieg
nietaktowny. Ale
chciałbym z całą
mocą podkreślić,
że pamięć Zofii
Bogdańskiej
okazała się
fascynująca.
Bardzo
wzbogaciła
kurpiowską
świadomość,
kurpiowskie
długie trwanie,
które pozostaje
przecież
zbawienną
odtrutką wobec
upodabniającego
się świata. Być
może, sama
Autorka
zdecyduje, że
prezentowane
zapisy rozrosną
się kiedyś w
rodzinną sagę,
wielowątkową,
dojrzałą
powieść, której
tak bardzo
Kurpiowszczyźnie
brakuje.
Dziękujemy,
Szanowna Pani
Zofio. Utrwaliła
Pani wieś
rodziną, jej
nazwę, całą
okolicę.
Przywołała
Szanowna Pani
kraj lat
dziecinnych,
konkretnych
ludzi, konkretny
pejzaż.
Zapamiętać,
opowiedzieć,
oznacza 8
przecież ocalić,
ocalić przed
rozpadem,
rozproszeniem,
bolesnym
unieważnieniem.
Dodajmy, że
wielka historia,
bez historii
najmniejszej,
także tej
kierzkowskiej,
byłaby
przestrzenią
ułomną, a nawet
niepotrzebnie
karykaturalną.
Drodzy czytelnicy, miłośnicy
Kurpiowszczyzny,
z prawdziwą
przyjemnością
zapraszam do
lektury,
emocjonującej
wędrówki przez
dawny świat, bez
którego, o czym
również należy
pamiętać, ani
przysłowiowe
teraz, ani
niezdefiniowane
jeszcze jutro,
nie mogłyby się
kształtować, tym
bardziej,
wydarzyć. To
jeszcze jeden
nasz wspólny
duchowy dług
wobec tych,
którzy byli
przed nami.
Dariusz Łukaszewski
|